o. Stanisław Wysocki Kapłan
Tekst autorstwa dr Agaty Mamak ordynatora Oddziału Rehabilitacji w Szpitalu Specjalistycznym im. J. Dietla w Krakowie, wolontariuszki, przyjaciółki św. Eliasza oraz o. Stanisława od zawsze:
Dzisiaj jest Święto Matki Boskiej Szkaplerznej. W tym tak ważnym, zarówno dla O. Stanisława, jaki i dla wszystkich, którzy zostaliśmy okryci Szkaplerzem ( głównie za Jego pośrednictwem ), zainspirowana przez jego siostrę Mariolę, chciałam odpowiedzieć na jej pytanie „jakim był dla ciebie kapłanem?”.
Długo się nad tym zastanawiałam, bo trudno tak podsumować 20 lat przyjaźni, współpracy jako W-ce Prezes Wolontariatu, różnych pielgrzymko-wycieczek, które organizował dla pracowników szpitala, pracy dla pacjentów i podopiecznych wolontariatu.
Gdybym miała określić jednym słowem jakim był kapłanem-napisałabym PRAWDZIWYM.
Uczył zarówno młodzież jaki i współpracowników, że prawdziwa wiara i cześć oddawana Chrystusowi i Matce Boskiej, to nie „klepanie różańców” bez głębszego zastanowienia, ale prawdziwa pomoc drugiemu człowiekowi i zatrzymanie się nad jego cierpieniem.
Jeśli modlitwa to pełna i ze skupieniem, ale co niejednokrotnie powtarzał nie musi to być w pięknie zdobionym kościele – ważniejsze jest właśnie to skupienie i pełne zatopienie się w modlitwie – nawet na „łonie natury” czy przy łóżku chorego, itd.
O. Stanisław kiedy modlił się czynił to całym sobą. Często kiedy odprawiał Msze św. (szczególnie w mniejszym gronie być może dlatego, że byliśmy bliżej ołtarza) czuliśmy, że podczas unoszenia do góry hostii, a następnie kielicha naprawdę dokonuje się cud przemienienia.
Jednoczył ludzi - słynne pielgrzymko-wycieczki, które organizował (Włochy, Ziemia Święta, Wilno, Ukraina, Dolny Śląsk) kiedy jeszcze zdrowie mu pozwalało, dla pracowników szpitala, w których uczestniczyli zarówno lekarze, pielęgniarki, rehabilitanci, pracownicy administracji w efekcie końcowym zaowocowało nie tylko pięknymi przeżyciami, ale niejednokrotnie przerodziło się w przyjaźnie, które przetrwały do dzisiaj.
Zatrzymywał się przy każdym, kto chciał z Nim porozmawiać, poświęcając mu całą swoją uwagę.
W Jego życiu drugi człowiek był najważniejszy, a w jego obrazie cierpiący Chrystus.
Czasem radykalny w decyzjach dotyczących wiary – nie znosił tzw. „letnich chrześcijan” i tych co mają wiarę na pokaz. Wolał już agnostyków, z którymi rozmawiał i próbował pokazać im piękno wiary, niż takich, którym wszystko jedno i tylko zaliczają kolejne Msze Św. i pacierze. Przez swój radykalizm miał także problemy wśród współbraci w klasztorze, gdyż uważał, że od tych co więcej otrzymali, więcej należy wymagać i nie zgadzał się na bylejakość.
Bardzo często cytował dwa fragmenty Ewangelii ŁK10,25-37 „Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie” oraz Mateusza Mt 25:35-40 o sądzie ostatecznym kiedy będziemy sądzeni z miłości „Byłem głodny, a daliście mi jeść, byłem chory a odwiedziliście mnie”.
Uczył młodzież – wolontariuszy, aby widzieli w twarzach chorych - twarz cierpiącego Chrystusa.
Pięknie malował i bardzo często była to właśnie twarz Chrystusa, Matki Boskiej i Aniołów.
Mam nadzieję, że teraz może oglądać Boga twarzą w twarz i wstawiać się za nami, abyśmy nie pogubili się w drodze.